DKK Dyskusyjny Klub Książki Recenzje
Data publikacji: 2022-04-11
"Shuggie Bain" Douglas Stuart
sierpień 2024
„Młody Hugh Bain, zwany przez wszystkich Shuggiem, to samotny chłopiec, którego dzieciństwo przypadło na trudny okres lat osiemdziesiątych w robotniczym Glasgow i który mimo starań nie potrafi sprostać oczekiwaniom swojego otoczenia...”.
Jego matka, Agnes Bain, chciała od życia czegoś więcej, ale jak większość kobiet trafiła ze swoim wyborem, jak kulą w najbliższy płot. Jej mąż lubi się oglądać za spódniczkami. Któregoś dnia wywozi kobietę razem z dziećmi i zostawia w górniczym mieście. Odtąd Agnes swoje smutki i frustracje topi w alkoholu.
Po co to robi? Chciałoby się powiedzieć.
Kobieta pije. Tatuś baluje, a dzieci zostawione są same sobie. Na jej dzieciach spocznie obowiązek uratowania rodziny, w tym własnej matki. Bliscy kolejny raz ją opuszczają. Zostaje z nią tylko Shuggie. Tylko najmłodszy syn wciąż jeszcze wierzy w matkę. Walczy o nią do końca. Chłopiec ze wszystkich sił stara się, by jej pomóc, ale uzależnienie od alkoholu przyćmiewa jej umysł.
Autor opowiada o niemocy i ogromnej rozpaczy. Ale co taki dzieciak może zrobić? Skoro oso-ba dorosła tego nie potrafi, tylko dla siebie pomocy szuka w alkoholu.
Dla Douglasa wszelkie złe wątki, jakie zazwyczaj pojawiają się w naszym domu, w naszych rodzinach uważa za dramaty. Według autora łączy się to z problemami społecznymi. Czy aby na pewno? W tym przypadku dotyczy on wszystkich osiedli robotniczych Glasgow.
W latach osiemdziesiątych, za rządów Margaret Thatcher pozamykano duże zakłady pracy, a pracowników wyrzucono na bruk. Nikt z dorosłych nie wierzy w jakąkolwiek zmianę na lepsze. Ale wierzy Shuggie Bain. Osamotniony chłopiec, ośmieszany i wytykany palcami przez otoczenie, zdaje się nie przejmować tym, aż tak bardzo, ale za wszelką cenę chciałby ocalić matkę, alkoholiczkę. Chłopiec bardzo ją kocha. Zrobi dla niej wszystko. Dzieciak nie rozumie, że tylko ona sama może siebie uratować. Nikt za nią tego nie zrobi. Czy kobieta oczekuje od niego, aż takich poświęceń?
Są tu sceny trudne do uniesienia. Gniew dorosłej kobiety i bezsilność dziecka, które pragnie ten gniew ugasić. Brak ojca i świadomość tego, że on sam musi wziąć odpowiedzialność za jej życie, bo nikt obojgu nie pomoże.
Mocno brzmią tu słowa Agnes. „Dlaczego wszystko w życiu musimy po prostu biernie przyjmować?”. Autor przygląda się tej bierności. Każdej formie życia, każdemu niezrealizowanemu szczęściu. Wszechobecnej sadzy, brzydkim mieszkaniom, ludziom, którzy na nic nie mają nadziei. Nie chce im się nawet ładnie wyglądać ani mówić ładnym językiem. Jedynie Agnes ładnie wygląda. Dlaczego? Bo jest tu nowa, ale wkrótce i ona dołączy do pozostałych. Będzie stała z podniesioną głową po zasiłek socjalny.
Nawet zapić na śmierć się nie mogą. Dlaczego? Strasznie długo będzie to trwało, bo tak mało jest tej mamony, którą od państwa dostają. Ludzie są bierni. Bardzo trudno się „wybić”, gdy w czymś takim od dziecka, a nawet z pokolenia na pokolenie się wzrastało. Przywykło się. Nie widzi się nędzy, przemocy i wszelkiego upodlenia, bo w nim, w tym nieszczęsnym bajzlu od za-wsze się tkwiło i wzrastało. Mamy tu sceny trudne do uniesienia. Gniew dorosłej kobiety i bezsilność dziecka. Malec dorasta pośród wszystkiego co dla człowieka jest najgorsze. Ojciec jest nieobecny. Matka alkoholiczka i dorastający syn tej dwójki. Ten malec musi wziąć odpowiedzialność za życie matki i za jej postępowanie. Wokoło jest tyle ludzi, czy mu ktokolwiek pomoże? Akurat. Pozostali pomocy też potrzebują. Też biernie na nią czekają? Zdaje się, że tak.
Mamy tu świat ludzi, którzy dzielą go na katolicyzm i protestantyzm. Na większy lub mniejszy poziom agresji. Ale łączy ich jedno. Poczucie beznadziejności własnego życia, ale trzeba bardzo się starać, by być człowiekiem. Przynajmniej próbować kochać rodzinę i swoich bliźnich, okazywać im troskę i wierzyć, że jednak coś można w swoim życiu zmienić.
Agnes jest niedostosowana do życia, do sytuacji, w której tak nieoczekiwanie się znalazła. Jej alkoholizm jeszcze to pogłębił. Jest bezradna wobec siebie i tego co ją otacza. Nie tylko alkoholizm jest tu nałogiem. Dużo gorsze, a nawet groźniejsze jest tu poczucie, że jest się tym gorszym. Kimś takim kim można gardzić i tym kto gardzi samym sobą. Nie ma stąd jakiegokolwiek wyjścia? Z całą pewnością jakieś jest, tylko gdzie go szukać? Ale czy wszyscy starają się podjąć jakąkolwiek próbę ucieczki z tego miejsca? Akurat...
Suggie usiłuje znaleźć inne opcje niż to, że trzeba się dostosować albo stamtąd czym prędzej uciekać. Chłopiec nieustannie musi się mierzyć z tym, co powinien wybrać. Ale to jeszcze mały dzieciak. Nie ma wiedzy szkolnej ani solidnych muskułów, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że „wiesza się” na nim, na takim małym dziecku, na jego wątłych barkach własna matka, która nieustannie jest zapijaczona. Pozbawiła chłopca beztroskiego dzieciństwa i prawa do bycia pod opieką dorosłych. Ten mały człowiek ma wesprzeć własną matkę, a jej świat nieustannie jest zamroczony. Ale... W tym małym chłopcu płynie ogromny żar. Wielka miłość do matki. Kocha ją na przekór wszystkim i wszystkiemu co go otacza i wszelkim przeciwnością marnego losu. Mimo odrzuce-nia i niemocy. Całe życie ten malec będzie się wstydził tego w czym żył.
Ale... Nie ten chłopiec powinien się wstydzić, tylko ludzie dorośli. Bo to oni oboje są winni. Oboje opuścili własne dzieci. Matka zawiodła. Powinniśmy jej współczuć. Z jednej strony zawiodła na całej linii, bo nie potrafiła zadbać o siebie ani o dzieci, które kolejno od niej odchodziły. Chciały się wyrwać z tej beznadziei, głodu i ubóstwa. Nie dla niej był nudny mąż i nudne życie, to też możemy zrozumieć, bo nie każdą osobę można zdzierżyć z jej fanaberiami. Odjeżdża razem z dziećmi i z drugim mężem. A ten zostawia ją razem z dziećmi w tej szarej, ponurej dziurze.
Wkrótce drugi mądrala czmycha od rodziny, bo Agnes nagle przestała mu się podobać. Inne mu „zapachniały”. Od własnej żony inne były lepsze. Zwykle tak jest, że inna, bo jest nowa albo kolejna, od domowej kury zawsze będzie lepsza. Pytam?! Po co mu to było? Skoro tak lubił latać z kwiatka na kwiatek. Po co mu była żona i kolejne dziecko? Według mojej wiedzy te inne wcale niebyły od tej domowej lepsze, tylko bardziej: cwane, chciwe a nawet chamskie. Potrafiły nieźle udawać i robić ślubnego mądralę w trąbę, w niezłego konia. Nie wszystkie tak potrafią, nie wszystkie takie są.
Ale panowie już tak mają. Czy faceci od kobiet są lepsi? Jest za kim płakać? Nie ma nad czym rozdzierać szat. Razem ze ślubem spadają im z nosa różowe okulary. Domowa kobieta przestaje im się podobać. Jakby mogło być inaczej. Wszystkie inne od tej domowej są lepsze, są mądrzejsze, tylko nie ta domowa. To po co ją sobie wziął? Po co było się śpieszyć? Wiemy dlaczego, ale potem... Nie widzi cwaniaczek tego, że on sam nie jest ani mądry, ani piękny, bo ma łysinę i pokaźny brzuch, którego żaden kulturysta mu nie pozazdrości. Nie jest też forsiasty. Zrobić niewiele potrafi, chociaż coś tam nieustannie dłubie albo ciągle go za czymś gdzieś nosi. Ale w swoim własnym przekonaniu, to on jest ten mądry i ten wspaniały. Ona nie. Bo ona jest ta be...
Bardzo dziwię się Agnes. Biedna… Potrzebny jej był nowy mąż? Potrzebne jej było, to całe chlanie? Akurat. Powinna dziękować Bogu za tego małego chłopca. Bo tylko on jeden w tym całym „kramie” był coś wart. Cała reszta, to nic, a nic...
Pozostali z niej się śmiali, zamiast podać nieszczęsnej rękę. Śmiać się z kogoś jest dużo łatwiej niż bliźniemu pomóc, bo gdyby temu komuś pomogli, to przy ich pomocy przypadkiem mógłby się na coś fajnego wybić.
Autor jest tu bohaterem. Tyle biedaczysko przy swoim dziele się napocił. Agnes mogła zrobić dokładnie tak samo. Mogła opisać swoje życie z jednym mężem, a potem z drugim. Trzeciemu panu też byłoby strasznie łyso, gdyby wielką pisarką została, a oni w trójkę, by zostali głównymi bohaterami jej dzieł.
Trzeci pan byłby w tym wszystkim najważniejszy. Bo to on skłonił ją do ponownego picia, a później ją zlał. Panowie byliby bohaterami, ale niezbyt fajnymi. / Ale ona wolała zaglądać do kieliszka/. Temu trzeciemu należał się ogromny „order”? No... Może na początek taki z brukwi. Nie wiem, nie mam bladego pojęcia po co jej był ten trzeci, mądrala. „Napij się jednego. Chlapnij sobie…”.
Zamiast mu czymś przylać i pójść od niego w diabły, to sobie chlapnęła i na nowo się zaczęło.
Miłość do drugiej osoby zwykle bywa ulotna. Szybko się kończy. Nic po niej fajnego nie zostaje. U Agnes też nie zostało, tylko ten mały okruszek, jej syn. A może miłości w ogóle nie ma, tylko poeci o niej nieustannie „ćwierkają”. Bo i tak być może...
Władysława Kicińska
DKK Rawicz
"Zanim wystygnie kawa" Toshikazu Kawaguchi
lipiec 2024
W „Zanim wystygnie kawa” spotykamy cztery osoby, z których każda ma nadzieję skorzystać z tej oferty. Ktoś chce się skonfrontować z dawną miłością, ktoś powrócić do czasów sprzed utraty pamięci, zobaczyć się z siostrą, spotkać córkę, której nigdy nie było okazji poznać”.
Mała kawiarnia w Tokio pozwala swoim gościom na podróż w czasie. Pod warunkiem, że wrócą, zanim wystygnie kawa.
Powieść składa się z czterech rozdziałów.
Kochankowie
Mąż i żona
Siostry
Matka i dziecko
Cztery podróże w czasie są możliwe, ale są regulowane przez szereg zasad. Wydarzą się w jednej z tokijskich kawiarni pod warunkiem, że kiedyś te osoby już ją odwiedziły. Inaczej taka podróż nie miałaby sensu, i muszą wrócić do teraźniejszości zanim jeszcze wystygnie kawa. Kawiarnia, która przenosi ludzi w przeszłość chciałaby coś naprawić, ale teraźniejszości i tego co minęło już się nie zmieni. Niezależnie od tego, czy ktoś przeniesie się w przeszłość, w przyszłość, czy w teraźniejszość, to i tak niczego nie da się zmienić. Są tu jeszcze inne zasady. Jest jedno krzesło, tylko na nim siedząc można się przenieś w czasie. Ale bardzo ważne, a nawet najważniejsze jest to, że siedzący na nim wrócą do teraźniejszości i będą odmienieni.
A może nie o to chodzi. Według mnie, siedząc na tym jednym krześle będą rozmyślali nad swoim minionym życiem. Nad tym, co w nim było dobre, a co złe. Ale... było, minęło. Teraz na wszystko już jest za późno. A może nie... Bo mogą tu faktycznie działać jakieś duchy z dalekich zaświatów. Inaczej jedna z tych osób, by nie dostała listu z którego się dowiedziała, by na siłę nie dzieliła życia z mężczyzną, który jej nie pamięta, bo ma alzheimera, a inna, która po śmierci siostry, a ta /zginęła w wypadku samochodowym/ wróciła do rodzinnego domu, by pomóc swoim starym rodzicom. Porzuca swój dobrze prosperujący bar, by pojednać się z rodziną. Odbudowuje relację z dawno porzuconą rodziną i uczy się od zera, jak zarządzać tradycyjnym zajazdem....
Niestety, ale taka jest literatura japońska. Trzeba nam się przyzwyczaić do tego rodzaju pisarstwa. Powieść jest napisana z myślą, o wystawieniu jej na scenie. Tak myślę. Ważne, by nasze myślenie stało się inne. A dialogi? Jak to dialogi. Tak czy siak powieść zasługuje na uwagę. A może, to tylko taka reklama tej niewielkiej kawiarni? Bardzo chciałabym, to wiedzieć, bo być może się mylę.
Władysława Kicińska
DKK Rawicz
"Maki" Kacper Pobłocki
kwiecień 2024
Autor jest rodowitym Poznaniakiem. Urodził się we wrześniu 1985 roku. Jest kucharzem, człowiekiem władającym wieloma językami, w tym łaciną klasyczną. Do tego wszystkiego ratownik wodny oraz medyczny, budowlaniec, muzyk, gawędziarz, wieloletni misjonarz świecki, prawie ksiądz. Mąż i ojciec czwórki dzieci. Ma być; bezpośredni, szczery. Relacje, które zawiązuje są pozbawione fałszu.
Autor w Makach ukazuje górę ludzkich ciał. Jęki braci. Ktoś liczy trupy. Dogorywanie pod ich zwałami. Pozostali, jak takie bezmyślne „roboty” wykonywali narzuconą im pracę. Czyli „sprzątanie” ludzkich zwłok. Biciu i krzykom nie ma końca. Cichym modlitwom też. Zwyrodnialcy wyżywają się nad swoimi bliźnimi.
Szema Israel, Adonaj Elohejnu Adonaj Echad,
Baruch szem kewod malchuto leolam waed.
Słuchaj Izraelu, Pan Jest Naszym, Bogiem Panem Jedynym.
Niech będzie błogosławione Jego święte Imię na wieki”, (hebrajski )
„Pomysł założenia wydawnictwa AMDG - Pietrzak / ma być wynikiem splotów wydarzeń
związanych z powstaniem książki pt. „Maki” i spisywaniem doświadczeń głównego bohatera – Moryca. Zrodził się przez fenomen przebaczania i miłości do nieprzyjaciół, którymi Moryc emanował, a który „niósł” Pawła w chwilach jego życiowych trudów”. Zmaga się z chorobą Parkinsona.
Książka jest owocem jego spotkania i rozmów z byłą esesmanką oraz z byłym więźniem nie-
mieckiego koncentracyjnego obozu śmierci i zagłady Auschwitz – Birkenau. To historia pewnego Żyda, który przez trzy i pół roku przebywał w obozie Oświęcimskim i wykorzystywał każdą chwilę na szukanie przebaczenia wobec oprawców. Zanurzona jest w duchowości judaizmu, w sferze ludzkiej, bo wewnętrznej. Moryc, główny bohater horrorystyczne doświadczenia komentuje swoimi duchowo emocjonalnymi przeżyciami i wspomnieniami. Chce w ten sposób „uciec” z obozu pomimo przebywania w jego centrum. „Maki" to książka mocna i trudna. Niełatwo przyswaja się jej treść. To przejmujące świadectwo ocalenia swego człowieczeństwa przed rozpaczą, rezygnacją i nienawiścią – w nieludzkim cierpieniu, w arcytrudnych warunkach obozu śmierci. To opowieść o promieniowaniu miłości, praktyczna lekcja kochania nieprzyjaciół. A przede wszystkim spotkanie z człowiekiem, który patrzy w oczy złu i czyni wszystko, by kochać tych, którzy to zło generują, i przebaczać im. Kocha ich miłością, której sam, od nikogo z ludzi, nie otrzymuje”.
W pełni zgadzam się z tym, co na okładce pisze pan Stanisław Górski OP, ale w tym miejscu zapytam, czy to jest słuszne? Niektórzy idąc do walki mieli na żołnierskich paskach Gott Mit Uns – Bóg z nami, to kto był z tymi: poniewieranymi, bitymi, głodzonymi ludźmi? Z tymi, którzy doświadczali bicia, potwornego zimna, smrodu palonych ciał. Bóg do tych poniewieranych odwrócił się tyłem, swoimi boskimi plecami?
Książka ma być o życiu, o wybaczaniu i taka faktycznie jest, ale mam tu pytanie do samego komendanta obozu, który dziś na moje pytanie nie odpowie, ale i tak go zapytam. Bo może on też kiedyś chodził do kościoła razem ze swoją rodziną, może nawet pomagał biednym? Tego nie wiem. Ale chciałabym go zapytać.
Kim teraz jesteś komendancie? Co takiego się stało, że zapomniałeś o swoim człowieczeństwie? Zastanawiasz się ilu jeszcze chudzielców posłać do gazu? „Masz z tyłu głowy nieustanny lęk o swoją pozycję?” Każdy z nas coś takiego w sobie ma. „Jak to jest, że wystarczy dostać intratne stanowisko, a do tego porcję strachu”. „A może z pana komendanta jest dobry aktor? Komendancie... „Bądź jak najgorszy, wtedy nikt nie uwierzy, że w tym obozie zrobiłeś coś dobrego”. Bo nie zrobiłeś… Jeśli czeka się na śmierć drugiego człowieka, to jest się podobnym do pozostałych esesmanów. Komendancie w twoim obozie odbiera się godność drugiemu człowiekowi. Choć tyle chciałabym w niebo wykrzyczeć. Ale... co to w ogólnym rozrachunku już da? Wielkie nic.
Niemcy sami byli zdumieni z jaką pokorą niektórzy przyjmowali śmierć z ręki swoich prześladowców. A ci biedacy słyszą „Nie przyjechaliście do sanatorium”. „To jest obóz koncentracyjny, z którego wyjście jest przez komin”.
Biedacy szli pokornie na śmierć: płakali i przytulali się do siebie. Może zamiast płakać, to powinni się dobrać do skóry swoim oprawcom. Maksymilian Maria Kolbe też nie podniósł na swoich oprawców ręki. Doskonale wiedział co go czeka. Czyż nie tak? Pomogły modlitwy za: zmarłych, za żywych, za głodujących i umierających, a nawet za morderców? Akurat. Mamy tu nawet relację między katem i ofiarą. Co takiego kat w tym drugim zobaczył, że poniżanemu odpuszcza i odchodzi…
„Żaden człowiek nie jest w stanie własną „mocą” przebaczyć takiego zła”. Tak myślę.
„W głębi duszy wierzę, że jest dla niego przebaczenie, ale tylko od Stwórcy”.
„ Niektórzy szukali usprawiedliwienia dla tego, co robili, żeby nie stać się takimi, jak oni”.
Czyli jak tamci. I to będzie sposób na przetrwanie tego piekła? Wydaje się, że tak.
„To miejsce często odwiedzane jest przez diabła”. Myślę, że co jakiś czas na nasz świat przychodzi diabeł. Inaczej by nie było tyle zła, tyle niegodziwości...
Okładka książki, to nic innego, jak wjazd do ludzkiego Piekła.
A nad bramą napis. Arbeit macht frei- Praca czyni wolnym.
Jaki „fajny” slogan czyż nie tak? Ci nieszczęśnicy są wolni od życia i godności… Często proszą Najwyższego o nieskończone miłosierdzie: nad tymi, którzy ich mordują, kradną, wyrzucają z domów i wtrącają do więzień”.
XX wiek i tyle tu zbrodni. Tyle krwi się leje, tyle bólu. Dlaczego nikt nie reaguje? Nikt tu nie
czuje mdłego zapachu śmierci? Jest w tym miejscu prawdziwa lekcja dla nas wszystkich. Dziwne to
miejsce, gdzie każdy walczy o życie, a kiedy ktoś inny wygrywa, wtedy on sam staje się pogardzanym i znienawidzonym. Nikt mu nie poda ręki. Nie buntowali się, nie walczyli, dlaczego tak pokornie szli na śmierć? Takie zachowanie ciągle jest dla mnie zagadką i z całą pewnością już będzie...
„Patrzę na was, bracia oprawcy, i widzę miłość, którą dał wam Pan! Ja daję wam przebaczenie.
Ale czy świat was rozgrzeszy?”
Nie wiem...
Tego co tam się działo nie potrafię pojąć i nigdy nie pojmę. Czy wyciągnęliśmy z tego, co się stało, jakiekolwiek wnioski? Zdaje się, że żadnych...
Co nam da XXI wiek? Aż boję się pomyśleć...
Dziękuję autorowi, panu Pietrzakowi za to, że chciało mu się o tym pisać, że nie „poległ” ślęcząc nad klawiaturą komputerową. Ciężko było coś takiego czytać. Ale taka książka powstała i bardzo dobrze, bo powinna była powstać. Byśmy my, ludzie, odeszli ze źle obranego kierunku. Kolejny raz znowu źle obieramy. Tak myślę...
Kicińska Władysława
D K K Rawicz
"Chamstwo" Kacper Pobłocki
marzec 2024
Kacper Pobłocki (ur. 1980 ) – doktor habilitowany, antropolog społeczny i historyczny, absolwent Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie. Stypendysta Uniwersytetu Miejskiego w Nowym Jorku. No...no… Nie chcę myśleć, gdzie i za co dostał nagrodę.
Antropolog Kacper Pobłocki w „Chamstwie” snuje opowieść o czasach Rzeczpospolitej szlacheckiej. Stawia pytania dotyczące chłopskiego niewolnictwa, ukazuje krwawą przemoc panów. Kreśli historię polskiego patriarchatu. Dowodzi, że w splocie klasowych podziałów, w którym jest okrucieństwo i wyzysk jest również nasza pańszczyzna. Ojczysta pańszczyzna, trzeba nam w tym miejscu powiedzieć.
Pobłocki opowiada nam o przeszłości, którą nazywamy historią. Nie można odejść od dawnych lat. Minione lata zawsze będą w nas tkwiły. Nic ani nikt tego nie zmieni. Ale możemy jego opowieści zauważyć w czymś innym. W języku, w trwaniu struktur patriarchalnych i w tym, że nasz system społeczny jest o nie oparty. Próba ich opisania będzie budzić opór. Nigdy nie będzie idealna.
„Chamstwo” rozpoznaje różne tematy. Szuka sposobu na ich opowiedzenie. Podsuwa nam przeróżne tropy, sugeruje czytanie znanych nam tekstów ponownie. „Można je czytać: jako opowieść o ujarzmieniu kobiecego ciała, opowieść o społeczeństwie, w którym ci, którzy są pod pańskim butem nie wyobrażają sobie świata bez przemocy”.
Można znaleźć w „Chamstwie” próbę zrozumienia i rozliczenia „państwa”, „poddaństwa”. Dzięki ludowej historii Polski, dzięki Pobłockiemu, możemy spojrzeć na to kim byli nasi dziadkowie i babcie.
Skoro wtedy było tak „fajnie”, to dlaczego była przemilczana historia chłopów i chłopek? Zamiast opowiadać głośno o doznanych krzywdach, to trzeba było milczeć...?
Możliwe, że to było wygodne dla potomków i potomkiń chłopów, bo nie musieli na nowo rozdrapywać ran; dla dawnych panów również – bo przed nikim nie musieli się rozliczać z własnej przemocy, wobec swoich uciemiężonych i udręczonych bliźnich. Państwo wstydzili się tego, co im robili? Akurat. Gdy biedni marzli i głodowali, to bogaci się bawili. Jeszcze, by mieli tego się wstydzić?
Bardzo często używano kańczuga, a ten według jaśnie państwa był jedynym sposobem na rządzenie tymi ludźmi. Przeraża to, co im robiono. Nigdzie nie używało się go „tak barbarzyńsko, jak używało się go w królestwie polskim”. Polska brutalność może nas zaskakiwać, ale tak samo lub podobnie odbywało się w Europie.
Miało tak być w całej Europie, dlatego z tymi nowymi wiadomościami mam się czuć lepiej? Mój rozmodlony kraj, moja Ojczyzna i coś takiego? Nie mogę tego zrozumieć, nie potrafię czegoś takiego pojąć… A chaty tych biedaków, to prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy…
Gdyby im państwo pobudowało lepsze domy, gdyby ci ludzie mieli co jeść, to może, by nie trzeba było używać kańczuga ani straszyć wieszaniem, ale.. Chłopi pańszczyźniani są własnością swego pana. Są jak bydło, które można kupić i sprzedać na targu. Jak bydło byli piętnowani, jak bydło są zaprzęgani do nadludzkiej pracy, jak do kieratu, jak takie bydło są pędzeni do roboty batem. Gdy chłop nie przyszedł na pańszczyznę, to ekonom osobiście zapędził go batem na pańskie pole. Zwołał innych, by go przytrzymali. Miał mu wyliczyć dziesięć batów, to dokładnie mu je wyliczył. Dlaczego pozostali nie powstrzymali ekonoma? Dlaczego pomagali bliźniego katować. Czy bicie albo trzymanie takiego nieszczęśnika należało do ich obowiązków? Może ekonom by nie bił, gdyby go nie trzymali? Chłopi nie byli bezwolni, jakby co, to potrafili przeciwstawić się swoim panom, to dlaczego akurat w tym przypadku takiego nieszczęśnika trzymali? Bardzo chciałabym, to wiedzieć...
Nie potrafię tego pojąć ani zrozumieć. Zazdrościli mu, że na pole został przygnany później? Bo i tak być mogło.
W Chamstwie jest wiele wątków, które opowiadają historię kształtowania się współczesnych stosunków społecznych, które często są oparte na dominacji uprzywilejowanych nad tymi, którzy o przywileje od zawsze muszą walczyć.
„Czy pański bat nie przetrwał w postaci ojcowskiego pasa?” Zdaje się, że tak...
Widmo chłopskości krąży nad Polską. Mówi się, że większość z nas wywodzi się z chłopów.
Patriotyczne wizje wspaniałego szlachectwa stanowiącego korzeń całego narodu. Podobno tak ma być, ale zdaje się, że nie przystaje, to do faktów, do rzeczywistości.
Historią naszego społeczeństwa rządzi brutalność i upokarzanie. Czy faktycznie jest to wizja autora, czy ta wizja została przedstawiona w taki sposób, jak wizja chłopów? Nie wiem… Chłopi są opluwani i często popadają w apatię. Nie potrafią skutecznie przeciwstawić się szykanom. Przystają na swój poniżający los. Często chłop jest przedstawiony w taki sposób, jak go chciała widzieć szlachta; a przedstawia się go: jako maszynę do pracy, bycia bitym, pozbawionym osobowości.
Autor nie ukazuje charakteru włościan, bogactwa ich kultury, mechanizmów radzenia sobie z trudami, aspiracjami. Niewiele mówi o ciągłym chłopskim oporze, o tym, jak chłopi zachowywali swoją godność, jak mimo ucisku trwali. Chłopi umieli nie raz i nie dwa pokazać, że to brutalni panowie są „tymi głupszymi”, że nie mają słuszności w tym co robią.
Często sugeruje się chłopom, że nie byli szczerze religijni, a różne obrzędy, czy wierzenia stanowiły głównie przebiegłą zasłonę dla ich gniewu lub planów buntu. Ale przeciwnie, bo religia i pobożność od zawsze były dla wsi bardzo istotne. Świadczą o tym liczne źródła historyczne: rządowe i kościelne…
Chamstwo jest o ucisku, upodleniu i oporze konkretnych grup ludzi, w konkretnym czasie. Pojawiają się tu: chłopi, służebnice, wyrobnicy, baby, darmozjady, łotry, pańszczyźniacy, chamstwo ...
Pan zwoływał swoją gromadę i mówił: „Teraz polskie prawo. Kto ukradł i został złapany, będzie wisiał”. Rodziny skazanych klękały przed dziedzicem na kolanach, czołgali się i całowali pańskie stopy. Pan na koniec rezygnował z wieszania. Zamiast tego karbowy takiego delikwenta wybatożył.
Czy ktoś w tamtym czasie zainteresował się tym, jak ci ludzie żyli? Jak głodowali, jak mieszkali ze zwierzakami za ścianą?
Dopiero w XXI wieku przywraca się i wydobywa na światło dzienne te sprawy, które sprawiają, „że znowu boli i ciało, i dusza”. Książka przypomina o przemocy. Opowiada historię stosunków „chamstwa” z „państwem” i ukazuje nam, jak dawne pańszczyźniane stosunki wciąż jeszcze tkwią w naszej kulturze. Na nowo możemy opowiedzieć polską historię. Bardzo smutną historię.
Świat Polszy był światem ludzkim. Od ludzi pochodziło i dobro, i zło. „Chamstwo” Kacpra Pobłockiego przybliża nam to, co bezpowrotnie minęło, ale wciąż jeszcze będzie tkwiło w potomkach tych, którzy zostali upodleni przez swoich panów.
Autor językiem literackim rozprawia się z pańszczyzną, walką klas i jej pozostałościami w naszym myśleniu. Jestem zdziwiona tym, że kościół nie reagował na to, co się działo, tylko milczał. Nie widział, że wokoło jest tyle zła? Czy nie chciał widzieć? Grzech jest, tylko dla tych upodlonych? Bogaci grzechów nie mają? Elita „fikuśnie” i modnie ubrana nie widzi tych, co są deptani? Tłuką tych, którzy ciężko pracują, by jaśnie państwo mogło balować, by oni mogli się bawić. Jakie to smutne...
Dziś jest ciut lepiej. Ale tylko ciut. Też co niektórzy nad innymi się wynoszą, bo im się wydaje, że są lepsi od pozostałych. Ale czy faktycznie tacy są? Tylko Góra, to oceni. A może też tego nie zrobi. Pewnie od dawna stoi odwrócona do nas plecami.
Jesteśmy potomkami tamtych. Czyż nie tak…? Ale i tak nad innych się wynosimy. Uważamy, że od pozostałych jesteśmy lepsi? A może lubimy się przylizywać do tych, co dziś coś znaczą?
Kiedyś nie było wesoło. Wraz z nastającym postępem, to się zmieniało, ale to, co opisuje Kacper Pobłocki, to zwyczajny horror.
Książka jest bardzo smutna. Nie miałam pojęcia, że nasi wcześniejsi jaśnie państwo, aż tak pomiatali swoimi bliźnimi. Czy robili coś, by zmienić swój i ich świat. Zdaje się, że niewiele. Najwyraźniej mieli, to gdzieś. Oni od zawsze się liczyli. Nikt inny, tylko oni.
Władysława Kicińska
DKK Rawicz
"Służące do wszystkiego." Joanna Kuciak-Frydryszak
luty 2024
Joanna Kuciel - Frydryszak – absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Wrocławskim, dziennikarka. Autorka biografii Słonimski. Heretyk na ambonie, nominowanej w najważniejszych konkursach na Historyczną Książkę Roku – im. K. Moczarskiego i O. Haleckiego, oraz bestsellerowej biografii Kazimiery Iłłakowiczówny Iłła (Marginesy 2017), nominowanej do Nagrody im. Józefa Łukaszewicza.
„Gdy dziewczyna decyduje się na posadę służącej,przyjeżdża do miasta z kuferkiem. Albo tobołkiem – chustką, w której ma cały swój dobytek. Jeśli wybiera się do Krakowa, dobrze wie, dokąd ma pójść: pod pomnik Mickiewicza, gdzie w czwartki zbierają się inne dziewczęta i panie, które potrzebują służby”.
Autorka w „Służących do wszystkiego” odsłania smutną rzeczywistość. Kogo? Najbiedniejszego społeczeństwa. Niewykształconych, niepiśmiennych kobiet, które od dzieciństwa musiały służyć „u Państwa”.
Jacy to byli Państwo? Z tym różnie bywało. Często byli bardzo bogaci albo ciut biedniejsi, ale państwo, to państwo. Jedni i drudzy mieli ogromną „manię” swojej wielkości. Potrafili się wywyższać nad innymi, chociaż mamony niektórzy wiele nie mieli albo mieli sporo długów. Chociażby, tylko karcianych.
Domy w których służące mogły się czuć godnie należały do rzadkości. Kobiety takie traktowane
były przez sąsiadów i znajomych podejrzanie.
Zdarzało się, że nawet służąca spoczywała w pańskim grobie. /Widocznie zmarła była ulubienicą
swoich państwa. / Bywało i tak, choć bardzo rzadko, że po zakończeniu służby otrzymywały godziwą zapłatę.
Służące korzystały z osobnych schodów, od frontu wchodziły bardzo rzadko. Przeważnie mieszkały w kuchni. Gdyby tylko za zasłonką. Nie mogły wychodzić z domu. Często pracowały po no-cach. Wtedy, gdy ich Państwo przyjmowało u siebie gości. Padały też ofiarami swoich „panów i paniczów”.
Podejrzewano je o niemoralność, o roznoszenie chorób, o złodziejstwo, o złe zamiary. Były pozbawione nadziei na lepsze jutro.
Czy były religijne? Były. Można było o nich przeczytać w prasie katolickiej.
„Miały się poddać woli bożej, która tak ułożyła świat”.
Biedak nie ma innego wyjścia. Musi się poddać woli bożej albo innej. Czyli pańskiej. Czyż nie? Zwykle tak się mówi, by wierzący, tyle nie sarkali na świat, który dla jednych został stworzony kolorowy, a dla innych, bo biednych często jest szary i smutny. Dla ubogich od zawsze była nędza i poniewierka...
Czy opatrzność ułożyła go sprawiedliwie? Czy ktoś z ważnych osób, mogących coś zrobić w tej sprawie dociekał tej sprawiedliwość? Akurat… Tak mu było dobrze, a to wystarczyło, by tak na całe lata zostało...
Przyjmowanie do „służby” u Państwa przeraża. Przypomina targ białych niewolników. Kandydatki na służące były: oglądane, wypytywane o upodobania, o siły, o umiejętności, o to, czy mają chłopca, czy już kiedyś pracowały.
Czego taka pani od swojej służącej oczekiwała?
Nic nadzwyczajnego, tylko wszelkich usług przez całą dobę: sprzątania, prania, gotowania, opieki nad dziećmi.
Co w zamian za swoją całodzienną pracę służąca dostawała?
Kąt w pańskiej kuchni, wyżywienie i kilkadziesiąt lub kilka złotych miesięcznie.
A ten kąt, to według autorki często oznaczał rozkładane łóżko przy kuchennych schodach. Którymi nocami wracali panowie i panicze. Wtedy bardzo często kończyło się nadużyciami wobec młodych służących.
Ciekawe kto wtedy był winien. One, czy wracający z „baletów” panowie?
Bardzo często jaśnie panie dawały ciche przyzwolenie na romanse swoich synów ze służącymi. Jak była wpadka, to taka służąca „lądowała” razem ze swoim malcem na ulicy.
Ożenić się ze służącą? To dopiero byłby mezalians lub dopust boży, prawda? Czy po czymś
takim „kochana” babcia miała „czyste” sumienie? Oczywiście, że miała. Jak mogło być inaczej, prawda?
Świat „kołtunów” ukazuje Gabriela Zapolska w sztuce „Moralność pani Dulskiej”.
Nikogo nie dziwiło, że większość prostytutek wywodziła się spośród służących.
Wyżywienie u państwa było dobre, ale często było resztkami z pańskich talerzy. Było tego mało,
co prowadziło do głodzenia służących.
Jeśli chodzi o pieniądze, to raziło, to jaśnie Panie. Bidulki uważały, że nie należy służącej płacić. Przecież ma co jeść i ma kąt do spania.
Taka dziewczyna w domu, gdzie jest wiele osób często bywała samotna. Nie miała imienia
i nie miała przyjaciół. Bardzo często była ludzkim popychadłem.
To dopiero była „wspaniała” elita. Szturchać, bić, poniżać tę, co nie potrafiła albo nie umiała się
bronić… Zresztą. Kto by jej uwierzył, prawda?
„Służbę domową od niewolników różni, tylko to, że służący może zmienić służbę, a niewolnik
pozostawał nim / czyli niewolnikiem / dożywotnio, ale w obu przypadkach wymagania opierały się na tych samych oczekiwaniach: uszanowania pana, posłuszeństwa, wierności, poświecenie wszelkich sił i całego czasu na staranie się o pożytek pana”.
Służące bez zgody swojej pani nie miały prawa wychodzić z domu. Jeśli były sprytne i bardziej zaradne, to potrafiły sobie wywalczyć kilka godzin „wychodnego”, co tydzień lub jeszcze rzadziej. Nie miały rodziny. Jak taka dziewczyna miała założyć rodzinę, jak miała ułożyć sobie prywatne życie, a potem zadbać, o dwa domy? Coś takiego nie było fizyczną możliwością, a przynajmniej nie ludzką…
Autorka nam pokazuje, że świat bez służących nie mógł istnieć. Siostry Kossakówny, Maria
Pawlikowska – Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec, nie potrafiące gotować, prać ani sprzątać, dlatego mile wspominały swoją kucharkę.
Nie da się ukryć, że dla niektórych kobiet i dziewcząt służba była czymś fascynującym, bo taka
kobieta, czy dziewczyna weszła w świat, którego dotąd nie znała i jeśli miała po temu sposobność,
to go po trosze naśladowała, bo sama znała, tylko ciężką pracę w obejściu i na roli, i nieustanną poniewierkę.
A tu było inaczej? Wesoło też nie było. Wkrótce o tym na własnym grzbiecie się przekonała. Tutaj był świat niewolnic. Służącą można było: bić, głodzić i gwałcić. Porzucenie służby kończyło się więzieniem. Takie kobiety, często niepiśmienne, zahukane przez ciężkie życie nie potrafiły w sądzie się obronić. Czy sąd przejmował się taką dziewczyną? Akurat. Zwykle stał po stronie pieniędzy i prestiżu.
Taka paniusia, z wyższych elit, miałaby pobrudzić sobie własne rączki ścierką od podłogi albo tłustą po zmywaniu garów wodą? W życiu! Musiała mieć kogoś takiego, co za nią, by to zrobił, kogoś na kim, by mogła się wyżywać. Najłatwiej było coś takiego zrobić służącej, bo nikt za kimś takim się nie ujął. Pani to pani. Służąca to służąca.
Książka skłania nas do refleksji. Pokazuje nam najgorsze ludzkie zachowania i to, jak zamożne
kobiety, panie domu, te same, które miały się za coś lepszego, manipulowały uzależnionymi od nich niepiśmiennymi kobietami. Jak problem tych kobiet postawiono w sejmie, to kto zabiegał o to, aby służącym nie dawać żadnych praw? Wiadomo, że one. Kobiety zostały zepchnięte na samo dno minionego świata, który im wiele obiecywał, ale tak naprawdę, to im niczego nie dawał.
Przejmujący jest fragment opisujący los kobiet podczas wojny. Uczciwe kobiety ratowały dzieci swoich żydowskich chlebodawców. Nieuczciwe kradły i donosiły na niewinnych ludzi. Zło wyzierało z wzajemnych pretensji, złych intencji i zwyczajnej ludzkiej podłości, pokazując nam, że świat państwa i służby, choć zależne od siebie, nie mogły być bardziej odległe, tylko takie same albo prawie takie same.
Kiedy przyjrzymy się z bliska tematowi opisanemu przez autorkę, to odbijają się tu różne zagadnienia. Mamy tu podział na ludzi lepszych i gorszych, wzajemne relacje pomiędzy nimi, prawa kobiet i codzienne życie, zwyczaje i tradycje. Pokazując te wszystkie nierówności możemy zobaczyć, że wszyscy jesteśmy tacy sami, niezależnie od kraju w którym żyjemy i od czasu, który nam przyjdzie przeżyć.
Mamy tu początek XX w., aż do II wojny światowej.
Są służące, które były traktowane, jak członkowie rodziny. I są takie postacie, które znamy,
u których służba faktycznie była. Jest Józef Hen, Maria Kuncewiczowa, Henryk Sienkiewicz, Stanisław Wyspiański, Maria Dąbrowska i mamy tu dom Kossaków oraz polskie korzenie Angeli Merkel.
Są tu cytaty z książek, listy, ogłoszenia, artykuły z gazet. Poradniki służby domowej Michaliny
Ulanickiej.
„Służące do wszystkiego” mówią nam o dominacji lepiej urodzonych nad biedakami, o korzeniach naszego społeczeństwa, o wyzysku, o uległości kobiet akceptujących swój niewolniczy los, ale również o sile ludzkich uczuć, zdolnych przekroczyć klasowe podziały.
Czy nasz świat bardzo się zmienił?
Nie aż tak bardzo. Nie trzeba już tylu służących, bo kobiety teraz już czytają i piszą. Z reguły
dziś już mają wykształcenie. Często wysokie. Pracują poza domem w przeróżnych ważnych instytucjach. A siłę mięśni zastąpiły: pralki, odkurzacze i wszelkie inne domowe udogodnienia. Kobiety nie muszą już grać jaśnie pań. Trochę to się rozmyło. Zawsze będą potrzebne: nianie, przedszkola i żłobki dla maluchów. Ale nigdy się nie zmieni stosunek bogatych do biedniejszych. Bo bogaty, to jest ktoś. Bogaci zawsze będą się wywyższać. Bidus, to zawsze będzie bidus.
Faktycznie. Ten bogaty, czy ten ktoś jest taki wspaniały? Czy tylko tak wspaniale potrafi się „ślinić” do swojej zwierzchności. Po co on to robi? Nie potrafię tego pojąć. Wszyscy nie muszą być na „świeczniku”. Ale tak niestety już jest. Kto może, to tam się pcha, a później… Nic więcej nie powiem...
Teraz niektórym płaci się za nieróbstwo, a kiedyś niewiele się płaciło za pracę ponad siły. Forsiasta i bezczelna paniusia zawsze będzie się podlizywała i zadzierała nosa. Będzie gardziła innymi. Tak było i tak będzie. Bo my, ludzie, już tak mamy.
Nie potrafię pojąć, jak można z biedaka zrobić takie kompletne zero… Jak już, to kimś takim on sam się zrobi, choćby pijąc alkohol ponad miarę...
Kobieta pracowała u „wspaniałej” paniusi, a ta ją po krzyżu i poniżej krzyża lała. Gdzie tu jest
boska sprawiedliwość albo boskie miłosierdzie? Pojąć tego nie mogę. Zwyczajnie nie potrafię.
Nawet solidne kropidło tego nie zmieni. Tak myślę…
Katolickie podręczniki pracują nad tym, aby służąca była przede wszystkim pokorna, „służyła
swemu państwu, jak Jezusowi”.
„Nie opuszczaj służby dla jakiej błahej przyczyny, ale cierp dla Pana Jezusa, bo raju nigdzie nie
znajdziesz na ziemi, a gdzieniegdzie co może gorzej będzie”.
„ Publikacje kościelne objaśniały sługą, że ich los inny być nie może, gdyż ( zgodnie z feudal-
nym przekonaniem) świat dzieli się na panów oraz na tych, którzy im służą. Skoro Bóg powołał cię, dziewczyno, na służącą, przyjmij swój los i wypełniaj powołanie, jak najlepiej”.
„Jak świat jest stary, tak starą jest różnica państwa i sług. Tak też zostanie do skończenia świata”.
„Ponadto służący mają wpływ na samopoczucie rodziny, a nawet na jej szczęście”.
„ Od tego czy słudzy są dobrzy, poczciwi, wierni, czyści, sumienni, zależy po większej części
szczęście i ład rodziny”.
I zachęca.
„ Czcijcie, szanujcie i kochajcie wasz stan.
Tak pisma katolickie wybierają drogę pokrzepienia moralnego w duchu przesłania: módl się
i pracuj, akceptuj swój los zgodnie z wolą Bożą.
Redaktorzy pism wiedzą doskonale, że służące czują się wzgardzone, cierpią nędzę, a każdego
dnia patrzą na zbytek, do którego nigdy nie będą mieć dostępu.
Wiedzą o tym, ale i tak nic z tym nie robią, bo tak samo jak inni, jak pozostali mają, to gdzieś…
Głęboko...
„Służąca musi sobie poradzić nie tylko z ciężką harówką, ale też z poczuciem krzywdy. I przy-
jęciem swojego nędznego losu jako konieczności”.
„Bo Bóg Najśw. tak chciał i chce – bo taka wola Boża – bo sam P. Jezus i Matka Najśw. I św.
Józef byli biednymi i pracowali ciężko”.
Autorka twierdzi.
„Dlatego napisałam tę książkę, mając nadzieję, że choć w małym stopniu uda się przywrócić je
naszej pamięci. Dedykują ją nie tylko pamięci służących, lecz także tym, którzy wystrzegają się cynicznej wiary w to, że świata nie da się zmienić”.
Bardzo dobrze, że taka książka powstała, ale i tak niczego nas nie nauczy Bez podlizywania się,
to ten świat nie będzie się kręcił. Najgorsze jest to, że nigdy się nie dowiem, czy te śliniące się na
„świeczniku” panie będą po śmierci pogłaskane, czy im tam, po drugiej stronie tak samo, jak służącym pokażą palec.
Kicińska Władysława
DKK Rawicz
"Pamięć dla Heleny." Ewa Formella
styczeń 2024
Tym razem mam przed sobą opowieść o polskich dzieciach, które pozbawiono przeszłości.
Autorka Ewa Formella opisuje w swojej książce „Pamięć dla Heleny” zjawisko, które kiedyś miało miejsce, a które jest częścią naszej trudnej, a może i nie naszej wojennej historii. Opowieść ma być fikcją literacką, ale jest oparta na prawdziwych wydarzeniach.
Helena jako starsza już kobieta, jakby sprowokowana wydarzeniem, które dotyka jej wnuczkę, zaczyna wspominać, a tym samym odsłaniać własną smutną przeszłość. Mając zaledwie szesnaście lat razem z rodzeństwem trafiła do ośrodka Lebensborn na terenie zachodniej Polski. Jej ro-dzeństwo zostaje oddane do niemieckich rodzin. Ona sama rodzi dwójkę dzieci niemieckiemu oficerowi. Jego żona nie może mieć własnych maluchów. A może wina jest po jego stronie, bo i tak może być. Ale kobieta zawsze jest winna. Mężczyzna nie.
Dzieci w jakiś czas potem zostają jej odebrane. Jakby mogło być inaczej, prawda? W tak młodym wieku zostać matką? Tak samo, jak wszystkie matki będzie za nimi tęsknić. Jest tu po-traktowana, jako przymusowa surogatka. Kobiety mają rodzić dla dobra Rzeszy.
Dzięki ukochanemu, który też jest Niemcem i kierowcą „jej” oficera udaje jej się uciec. Oboje
rozdziela wojna. Nigdy się nie odnajdą.
Przez całe życie ludzie, którym zabrano przeszłość żyją bez świadomości kim tak naprawdę
są i skąd faktycznie pochodzą. Ale czy tak być musi?
O okrucieństwach drugiej wojny światowej nie da się zapomnieć. O tamtym czasie należy pamiętać, by kolejne pokolenia miały świadomość tego, co wtedy się wydarzyło, by do czegoś takiego nigdy więcej nie dochodziło. Dlaczego? Choćby dlatego, by w razie nowych działań wojennych nie strzelać: do swoich krewnych, do bliskich, którzy będą stali po drugiej stronie granicy. Będą mieli na sobie inne mundury, będą mówili innym językiem, ale to będzie nasza krew, nasze DNA.
Ewa Formella ukazuje nam, jak wyglądało życie kobiet, które trafiły do ośrodka Lebensborn
i losy dzieci odebrane rodzicom, które były biernymi ofiarami nazistowskiej polityki rasowej.
Jakie to wszystko było głupie, chciałoby się w tym miejscu powiedzieć.
Okupant myślał, że jak „przerobi” obce maluchy, jak nauczy je myśleć i mówić po niemiecku, to wyrosną z tego wspaniali niemieccy obywatele? Akurat. Zawsze dla tak zwanych „swoich” będą obcy. W razie „W” szadzący będą potrzebować mięsa armatniego. Najlepsze będzie cudze, chociaż będzie mówiło ich językiem.
Wszystko to, co jest bardzo ważne zostało podane na okładce książki.
Autorka zmusza nas do refleksji na temat: człowieczeństwa, moralności i etyki. Ale czy z te-go skorzystamy? Tego nie wiem, bo może być i tak, że stwierdzimy, a nawet pomyślimy, że było,
minęło. Po co do tego mamy wracać.
Ale w swojej książce autorka nie dodała, że za jakiś czas zamiast in vitro znowu mogą być młodociane „przymusowe” surogatki, bo panowie zawsze wiedzą, co dla nich jest najlepsze, a kobiety
powinny im się podporządkować, bo od czego one u licha w końcu są…
Niestety, ale nasz świat tak wyglądał. Czy, to się zmieni? Nie wiem. Różnie z tym może być. Źle, a nawet bardzo źle od czasu do czasu już bywało. Oby nigdy więcej minione zło w innej postaci, czy w innej wersji już nie wróciło.
Książka była potrzebna byśmy wszyscy zaczęli trochę myśleć...
Nisko chylę głowę przed autorką. Bardzo nisko.
Kicińska Władysława
DKK Rawicz
"Hawana. Podzwrotnikowe delirium." Mark Kurlansky
grudzień 2023
Mark Kurlansky dziennikarz, tłumacz, pisarz i reporter. Przez kilkanaście lat pracował jako korespondent zagraniczny „Miami Herald”. Specjalizował się w sprawach Europy Zachodniej, Afryki, Azji, Ameryki Południowej i Środkowej oraz Karaibów.
Autor zapuszczał się w wąskie uliczki „żółtego miasta” przez blisko trzydzieści lat. Podążał śladami Hemingwaya, Greena, Carpentiera…Wnikliwie badał historię miasta poddawanego hiszpańskim, afrykańskim, amerykańskim i rosyjskim wpływom. Opowiada o dziejach kubańskiej stolicy, zmianach politycznych, a nawet muzycznych i kulinarnych. Autor wiele miejsca poświęca: barwom i zapachom.
Książka przenosi nas do upalnego miasta. Hawana jest miejscem, gdzie mamy różnorodność.
Chodzi mi: o architekturę, obyczaje, język i kulturę. Całymi latami bała się otwartego morza, bo stamtąd przybywały do niej różnego rodzaju zagrożenia. Zawsze ingerowano z zewnątrz. Panowało tu: niewolnictwo, przemoc, nierówności społeczne.
Hawana jest miastem, które jako pierwsze otrzymywało luksusowe dobra, ale bardzo szybko musiało się pogodzić z tym, że luksus był, ale tylko dla wybranych. Autor opowiada też i o tym, jak różne religie wpłynęły na wizerunek Hawany. W tym temacie wszystko jest tu przemieszane. Świętych jest tu bez liku. Zresztą... Trudno się dziwić. Skoro jest tu wielu wyznawców z różnych kultur.
Życie w kubańskiej stolicy nigdy nie należało do lekkich. Niewolnictwo i różnice społeczne formowały tutaj ludzi. Wszystkich tutaj, jakby jednoczył upał, bieda i zamiłowanie miasta dla ryt-mów, które oddziaływały na ludzką świadomość i na jej światopogląd. Przetrwało przeróżne najazdy i rewolucje.
Hawana zawsze sobie poradzi i zawsze będzie miejscem wszelkiej różnorodności. Tak myślę, bo wokoło nieustannie na nią się patrzy, jakby co, to wielu wyciągnie po nią ręce, a w jakiś czas potem uformują ją po swojemu...
Autor wspomina Hemingwaya, który w Hawanie przebywał dłuższy czas. Jego popularność
przyniosła chlubę wielu miejscom w których bywał. Każdy rozdział rozpoczynają cytaty.
Miasto poznajemy poprzez jego smaki i dźwięki. Czy tak samo jest na całej Kubie? Niekoniecznie. Hawana jest miejscem historycznej walki o wolność. Pomimo codziennych problemów miejsce to udowodniło, że jest piękne i romantyczne bez względu na wpływy z zewnątrz.
Tak czy siak, to miasto: kusi nas i uwodzi. Ma za sobą bardzo trudną historię: kolonializm,
protektorat USA, reżim Batisty, rewolucję Fidela Castro i dominację Związku Radzieckiego. Ulice nasiąknęły, a nawet spłynęły krwią niewolników i więźniów politycznych.
Hawana Marka Kurlansky’ego, to miasto ogromne. Inspirujące pisarzy i filmowców. Ukazuje nam mury, które latami powstawały i kruszały. Miasto grabili kolonizatorzy. Palili piraci. Dobrze miał się tu handel ludzkim ciałem. Było tu szeroko rozpowszechnione niewolnictwo i prostytucja. Przyjmowanie afrykańskich niewolników w jakiś czas potem zaowocowało rasowym tyglem. Ludność ma tu różne odcienie skóry.
Autor kończy: cmentarzami, zrujnowanymi domami, samobójstwami. Jaka w końcu jest ta Hawana? Jaka faktycznie jest Kuba? Co spowodowało, że było tu, czy jest, aż tyle samobójstw?
Autor jakby polecał swoją książkę kubańskim pisarzom. „Tym którzy poparli rewolucję Castro,
tym, którzy byli jej przeciwni i tym, którzy nie opowiedzieli się po żadnej ze stron”. Porusza tu wiele tematów. Głównie są dla tych, którzy dopiero rozbudzają w sobie zainteresowanie tym miastem i uzupełnia wiedzę tych, którzy o niej już coś wiedzą.
Mamy tu przeróżne ciekawostki...
Amerykanie rozwijali swoje interesy cukrowe na tej wyspie. W 1768 r. Hawana miała już latarnie uliczne. Była jednym z pierwszych miast na Karaibach, w których wydawano gazetę. W 1837 r Amerykanie zbudowali pierwszą linię kolejową. Uruchomili żeglugę parową. Pojawił się telegraf. /1851 r /. W 1900 r prywatne / finansowane przez rząd spółki amerykańskie brukowały i łatały ulice, ulepszały instalacje wodno-kanalizacyjne. /pierwsze toalety wyposażone w spłuczki, budowały też elektrownie, doprowadzały elektryczność do domów, budowały chodniki i fontanny w parkach miejskich.
Ciekawe jest też i to, „że w rewolucyjnej Kubie Castro wprowadził prawo, zgodnie z którym Kubańczyk, który chciał przenieść się do stolicy, musiał złożyć podanie i wykazać w nim dobrze zorganizowany plan ułożenia sobie pomyślnego życia w mieście”. Hawana nie była miejscem dla wszystkich Kubańczyków. Castro w ten sposób zmuszał ludność do działania? Pewnie tak. Nie podawał im ani wędki, ani ryby...
Taki gość z wioski pisać i czytać pewnie nie potrafił, ale maczetę i karabin pluskający ogniem trzymać w rękach umiał i do swoich bliźnich trafiał bez problemów. Oddać własne życie dla „sprawy”, też potrafił, ale na jakikolwiek inne luksusy nie miał biedaczysko co liczyć. Ale może się mylę, bo mogło być i tak, i siak...
Kontrolowało się tu dziennikarzy. Już wtedy były dwa kanały; polityczny, a drugi był o kulturze.
Można tu było słyszeć muzykę, która dobiega do przechodnia niemal z każdego okna. W większości podstawą muzyki kubańskiej jest son. Ma pochodzić z połączenia afrykańskiej gry na bębnach i hiszpańskich pieśni. „ Afrykańska muzyka, taniec, religia – wszelkie przejawy kultury afrykańskiej – budziły strach w białych, zarówno w miejscowych, jak i w przyjezdnych. Obawiali się czarnoskórych, którzy byli niesprawiedliwie traktowani? Tak myślę. Był to strach zakorzeniony w rasizmie.
Po co było gnębić i poniżać tych ludzi? Dlatego, że urodzili się czarni? Po co ich było przy-wozić, aż na Kubę. Mogli zostać tam, gdzie się urodzili. Czyż nie tak? U siebie mogli biedować i żyć w ciemnocie. A później obawiano się takiej muzyki? Ale widocznie tak było, bo… „Taki rodzaj muzyki był tępiony przez władzę”.
Jakaś dziwna jest ta Kuba. Hawana też. Tańczą tu, śpiewają. Czy to jest, to rewolucyjne delirium, które przenosi się na obywateli? Ale wkrótce nadszedł inny czas. Nazywa się go „okresem specjalnym”. Wtedy Kubańczykom powiedziano, „że aby mieć co jeść, muszą teraz sami o siebie zadbać”. Odtąd wszystko się zmieniło. „Ich antymaterialistyczne nastawienie i poczucie wnoszenia własnego wkładu dla dobra społeczeństwa, zaczęły się stopniowo ulatniać?”
Nie można pominąć prohibicji, która obowiązywała w Stanach Zjednoczonych. To ona przyciągała do Hawany przestępczość zorganizowaną. Amerykanie przybywali tu często po to, by się napić.
A później, jakby co, to wyciągną w jej stronę ręce, jak po swoje. Pierwszy raz, by tak zrobiono? Nie pierwszy i pewnie nie ostatni, ale nasze ludzkie życie w taki sposób zazwyczaj się toczy...
Władysława Kicińska
DKK Rawicz
"Matka Makryna" Jacek Dehnel
listopad 2023
Makryna Mieczysławska, niegdyś męczennica sławna w całej Europie,figura cierpienia narodu i świętości, wiele lat po śmierci zdemaskowana jako oszustka, dziś jest prawie zupełnie zapomniana. Bohaterka utworów Słowackiego i Wyspiańskiego powraca w nowej XXI odsłonie…
Za męczennicą, cudotwórczynią i prorokinią miała się kryć prosta służąca Irina Wieńczowa. Nie była zakonnicą. Była wdową po wiecznie pijanym, znęcającym się nad nią carskim oficerze, która całe życie spędziła w nędzy i upokorzeniu. Najprawdopodobniej była Żydówką. Nic nie znaczyła w ówczesnym towarzystwie. Zdaje się, że takich kobiet tam nie trzeba./ Jest samotna i cierpi niesamowite katusze z rąk męża alkoholika, i sadysty. Jak się znam, to wstyd jej było przyznać się do tego, że jej życie upływało w taki, a nie w inny sposób. Nie powinno tak być, ale tak było. W każdym razie czeka już tylko na własną śmierć.
Ale śmierć miała dla niej inny scenariusz. Zabiera w dalekie zaświaty jej męża, a ten zostawia żonę na tym padole bez środków do życia.
I co teraz? Kobiety wtedy nie pracowały. Były „hołubione” przez swoich mężów.
Kobieta o której autor pisze nisko upada. Na same dno. Żebrze na ulicach. Ciągle bezdomna, wiecznie głodna, ale się nie poddaje. Jest silna i wytrwała. Dostaje się do klasztoru, a tam podejmuje się wszelkich ciężkich i brudnych prac. Byle tylko mieć schronienie, byle mieć jaki-kolwiek dach nad głową i choć łyżkę strawy.
W swoim nowym życiu musi znaleźć sposób na przetrwanie i na koniec go znajduje. Poznaje pewną bazyliankę z Mińska, która opowiada jej o likwidacji swojego klasztoru. I to jest to, co jej jest potrzebne. Na swoje cierpienie mogła się poskarżyć, ale dopiero wtedy, kiedy prawdziwe blizny ukryła pod zmyśloną przez siebie historią. Jako katowana przez własnego męża żona nie zainteresowałaby nikogo. Może tylko, by usłyszała pogardliwy ludzki śmiech. Jako męczennica za wyższą sprawę, to już tak, bo to bardziej przemawiało do słuchaczy i było mocno zakorzenio-ne w narodowo – religijnych mitach.
Ludzie lubią słuchać wszelkich opowieści. Im są brutalniejsze tym lepiej, bo słuchacze nad
opowiadającą bardziej się litują, a nawet nad jej życiem płaczą. Los prześladowanych unickich zakonnic i ich przełożonej przemawiał do wyobraźni współczesnych. Zwłaszcza do polskich emigrantów, którzy byli ciemiężeni przez carat, dlatego swój los utożsamiali z gnębionymi unitkami.
W jej historię uwierzyli nawet ludzie wykształceni i kulturalni. Starali się przekonać świat
o rosyjskim okrucieństwie wobec Polaków.
Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki i inni..
Przybrana tożsamość powoli w niej się umacnia, a wszelkie kłamstwa płyną ogromnym strumieniem. Makryna zyskuje coraz większe grono zapatrzonych w nią i w jej opowieść wyznawców. Opowiada coraz barwniejszą i bogatszą w makabryczne szczegóły historię, o próbach zmuszania sióstr z Mińska do przyjęcia religii prawosławnej.
Dlaczego się je zmusza do zmiany wiary? Coś takiego powinno być spontaniczne, a nie wymuszone, nie na siłę.
Czym jedna religia różni od innej? Bardzo chciałabym to wiedzieć. Według mnie niczym, bo każda prowadzi do Boga. Według mnie Bóg jest jeden. I tylko jeden. Spryciarze ich rozmnożyli i teraz mamy kilka religii, a przez to wielu Bogów. Tu głównie chodzi: o pieniądze, o wpływy, o władzę nad maluczkimi, o nic więcej. Nasze marne ludzkie życie nikogo nie obchodzi. Kościoły pomiędzy sobą konkurują...? Jest tyle wspaniałych religii, a ciągle mamy kolejne wojny? Mamy XXI wiek. Tysiącami giną ludzie z jednej i z drugiej strony, a religie to aprobują?„Bij, morduj, gwałć”: tak mówi zwierzchnik kościoła? Ale co tam. Niech mówi, co chce. Ale otępiałe owieczki tego słuchają i mu wierzą. Wysyłają własne dzieci na pewną śmierć. Sami będą sobie winni, gdy ich pociechy zginą. Słucha się mądrego przesłania. A coś takiego, co ten mówi nie mieści się w mojej mózgownicy. Już mam ją sflaczałą, czy co? Nigdy czegoś takiego nie pojmę. Przynajmniej nie na trzeźwo…
Obserwujemy jakim zmianą podlega Makryna. Od rozpaczy. Przez kłamstwo, przez fałszywą
pobożność, aż do mistyfikacji. Sama pewnie w nią uwierzyła.
Mało jest fałszywców, którzy gorliwie się modlą? Jeśli mi ktoś nie wierzy, to wystarczy spojrzeć na dzisiejsze środki masowego przekazu. Nie trzeba za dużo szukać, bo wiele grzechów jest nam tam podanych, jak na srebrnej tacy...
Czy Makryna jest oszustką? Nie wiem. Według mnie ratuje własne życie. Bo zwyczajnie po ludzku ona też się boi i też chce żyć, chce tylko i wyłącznie spokoju po wielu latach, jakie jej zafundował wiecznie pijany mąż. Wiele niezbyt „fajnych” rzeczy widzi w zakonie do którego przed biedą i bezdomnością się schroniła. Według mnie, Makryna chce żyć tak, jak żyją inni ludzie. Idzie ze swoim problemem do spowiednika i co słyszy?
„Mam nieść swój krzyż i nie obrażać Pana Boga swoimi narzekaniami” Pamiętasz – mówił,
jak „Pan Jezus przyjmował kielich goryczy w Ogrójcu...” „A przecież i jego bito…”
„ Ze swoich, córko, przychodzisz się spowiadać grzechów czy z cudzych? Jeśli mąż twój podnosi na ciebie rękę, to Bogu przez swojego spowiednika przekaże, już ty się do tego nie mieszaj, własnych grzechów masz, jak wszyscy, aż nadto”. str. 380 i 381
Spowiednik znał jej grzechy? Nawet te nie wyjawione: przez nią ze strachu lub wstydu? To ja się pytam. Po co przed kimś takim się spowiadać. Skoro ten ktoś i tak jest wszystko wiedzący?
Kobiet nigdy się nie szanowało i pewnie nigdy nie będzie. Jeden z naszych hierarchów, tyle narzekał na kobiety i to nie jeden raz. Biedaczysko zapomniał, że Matka Boska była kobietą i kobieta go urodziła, ale skąd miał o tym wiedzieć. W seminarium tego nie uczą i sami mężczyźni tam są. Czyż nie tak? Ale jest w naszym życiu i taki, któremu na mszy w kościele śmierdzi perfumami, bo kobiety nimi się kropią. Wyraźnie podkreślił, że ten smród to wina kobiet. Trochę bym się z tym zgodziła, ale tylko trochę, bo niektóre faktycznie z tym prze-sadzają, ale wyraźnie podkreślił, że to wina kobiet. Zawsze kobiet. Co tylko by się nie stało, to jest tylko wina kobiet. Sam należy do tych, co nie ma zgody na to, by odprawiał msze święte, ale i tak je odprawia. Chodzą go słuchać? Chodzą. Czy ci ludzie są mądrzy? Nie wiem. Czy lubią czegoś takiego słuchać? Pewnie tak? Inaczej by ich tam nie było.
Gdzie Makryna miała ze swoimi problemami się udać. Nawet w klasztorze nie było zbyt różowo. Według mnie psychiczna nie była, jak już, to pieskie życie ją taką zrobiło.
Nasz ludzki świat od zawsze wlecze się powolutku. Tupta nieustannie w miejscu. Tylko walka o mamonę zawsze jest szybka. Konflikty zbrojne też są szybkie. Kłamstwa i wszelkie obietnice: od zawsze były i zawsze będą na pierwszym miejscu. Zwykły człowiek nigdy się nie liczył i nie będzie się liczył. Nikt z rządzących Boga się nie boi. Bo pieniądz, władza i wszelkie zaszczyty są dla nich prawdziwym Bogiem.
Należy gorąco podziękować autorowi. Jackowi Dehnelowi za to, że chciało mu się szukać po archiwach, by znaleźć to, co w nich znalazł. Wykonał olbrzymią pracę badając źródła. Odmalował portret kobiety udręczonej i solidnie „kopniętej” przez nasz ludzki los. Matka Makryna, to także opowieść o tym, jak łatwo jest manipulować ludźmi, rzucając im ochłap, tylko po to, by porwać za sobą tłumy.
Nam szarym ludziom niczego nie trzeba, jak tylko męczenników, tylko oni do nas przemawiają. Autor wziął na swój warsztat pisarski intrygującą historię. Szkoda, że tak niepochlebnie o tej kobiecie się pisze. Według mnie święte osoby można znaleźć nawet poza kościołami i klasztorami. Niekoniecznie w habitach, ale tego i tak nikt nie zobaczy, bo dookoła ludziska ślepną i głuchną, gdy taka pochyla się nad swoim niepełnosprawnym z wieloma chorobami dzieckiem. Ważne, a nawet najważniejsze są płody. Te dzieci, które jeszcze się nie urodziły. O tych już urodzonych „ważni aktywiści” nie mówią, nie sypną na nie kasą. Dużą kasą. Bo na nie duża kasa jest potrzebna, tylko by osądzali matki, które same zostają z tym problemem i by je wsadzali do więzień. Na więzienie zawsze znajdzie się kasa, a na kobiety od zawsze sypią się gromy. Ma się maluch urodzić i już, a potem tak samo, jak